\ b n bjn vv['
iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiikkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
kkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkkk
(Musiałem złamać bo zhakowała mi theme do WordPressa ;D )
Dawno nie było tu mojej córeczki, więc nadrabiam zaległości :)
Pierwsze dwa z pierwszego razu kiedy Tośka była w swoim nowym domu, a właściwie na przydomowym podwórku i obserwowała jak mama grabiła liście. Jej pokoik narazie nie zrobił na niej wrażenia, o wiele lepiej czuła się na dworze :)
A tu zbliżenie, jak powiększycie widać tatę w oczkach Tosi jak robi zdjęcie :)
Wczoraj byliśmy w pracy małżonki. Tośka dzielnie odparła nawał nowych ciotek i wujków („a dziu dziu”, „jaka śliczna dziewczynka”, „ktos się tak patrzy? NO KTO SIĘ TAK PATRZY OCZKAMI”) i dostała prezent. A właściwie rodzice dostali utrapi… err, prezent ;)
Prezent wygląda tak:
Wieczorem kiedy mieliśmy trochę spokoju postanowiliśmy przetestować kojec i go rozłożyć. Zapakowany sprawiał solidne wrażenie i wyglądał jak długi pustak owinięty w materac, który wkłada się do środka :)
Zdjęcie materaca – prościzna. O jest instrukcja, eee po co mi instrukcja do tak prostej rzeczy, tu się pociągnie, tam coś zblokuje i sam się rozłoży. I nawet miałem początkowo rację. Maksymalnie udało mi się złożyć 3 boki (które złożone wyglądają mniej więcej tak \_/ , żeby je rozłożyć trzeba po prostu pociągnąć element _ i całość zmienia się w — . Przy czwartym elemencie, który by on nie był „nie wystarczało pałąka aby się zblokował”. Nie pomagały wyciągania go, przytrzymywanie nogą, zaklęcia, bluzgi. Upokorzony przez kawał plastiku owinięty materiałem sięgnąłem do instrukcji. O dziwo napisali dokładnie to co wiedziałem… Po dwóch godzinach ponownych prób i literowaniu instrukcji poddałem się i chciałem go złożyć aby oddać na reklamację. Jakież było moje zdziwienie kiedy przy składaniu dołu jakoś złożyła mi się góra , po czym dół nie stanowił już problemu! A więc nawet instrukcja źle napisana! Nieufny mojemu szczęściu powtórzyłem kilka razy nowo odkryty sposób i okazało się, że nagle kojec z bezużytecznej kupy plastiku stał się całkiem fajnym sprzętem :) Tosia na następny dzień przetestowała kojec i widać było że podoba jej się nowe miejsce do leżenia. A rodzice teraz mogą wybrać się na dłużej w odwiedziny i jednym ruchem zapewnić bezpieczną przestrzeń dla dziecka ;)
Minął tydzień od kiedy mamy Tosię ze sobą. Przez ten czas nasze dziecko okazało się niesłychanie grzecznym szkrabem. Prawie wcale nie płacze, je tyle ile powinno, śpi długo i daje wyspać się rodzicom – zuch dziewczynka! :)
Pani położna po odwiedzinach i wykonaniu kilku testów podczas których Tosia była przez moment orangutanem (pociągnięcie za ręce do góry), samolotem, piechurem (położna „chodziła” nią :) powiedziała, że „nasz czarnuszek” jest zdrowa jak ryba i będzie miała co najmniej 180cm wzrostu :) Tosi zabawy się podobały i stroiła miny do położnej, a w minach jest ekspertką ;)
A to jest ulubiona poza Antosi do spania:
A tutaj Tata bawił się długim czasem naświetlania i statywem z baldachimu ;)
Ten wpis jest ukoronowaniem całego wydarzenia pod tytułem „Poród Tosi”! Dnia 22.11.2007 o godzinie 10:20 przyszła na świat nasza córeczka – Antonina Maciejewska. Poród trwał 10 godzin bez 10 minut (od 00:30 do 10:20). Mama Tosi spisała się znakomicie mimo, że nacierpiała się nieziemsko przez całą noc z powodu bóli krzyżowych. O sobie mimo, że też byłem zmęczony nie napiszę bo to jest nic w porównaniu co małżonka musiała przeżyć. Tosia (jak zostało to przewidziane ;P ) jest śliczną dziewczynką o czarnych włosach i wielkich czarnych oczach. Jest całkowicie zdrowa i została urodzona siłami natury. Oczywiście przeciąłem pępowinę i „asystowałem” przy porodzie :) Pediatra w skali Apgara na 10 punktów wystawił notę 14 – 10 dla małej i 4 dla Mamy ;). Skoro już wspominam o lekarzu to chciałbym także wyrazić podziękowanie i uznanie dla profesjonalizmu położnych, pielęgniarek i lekarzy, którzy brali udział w tym wydarzeniu w Klinice Świętej Rodziny w Poznaniu. Wiem, że moje dwie panie były cały czas w dobrych rękach.
Dziękuję bardzo wszystkim, którzy przysłali gratulacje i życzenia dla nas. Mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem wysyłając fotki, jeśli tak to nic straconego i poniżej możecie obejrzeć jeszcze więcej zdjęć :)
1. Tata po porodzie dzwoni z informacją, że wszytko jest OK.
2. Nareszcie mogę Cię zobaczyć!
3. Rodzina w komplecie!
4. Wszystko jest takie inne…
5. „Pracz” – w żargonie położnych ręce po 9 miesiącach w wodzie ;)
6. I do kogo jestem podobna?
7. Pierwsze minuty na tym świecie a ile już mam włosków :)
8. Najlepiej u Mamy! Mimo, że ciągle wszyscy dzwonią i piszą ;)
9. Mama tylko dla mnie!
10. Pierwszy dzień w domu cz. 1! Umiem jeść także z butelki!
11. Pierwszy dzień w domu cz. 2! Umiem spać!
Na koniec muszę przyznać, że ten post wyszedł mi bardzo kronikarsko. Nie umiem jednak opisać prawdziwie emocji jakie towarzyszyły mi przez te kilka dni, więc zostawię je dla siebie, a Wy musicie wiedzieć, że jestem niesamowicie dumnym tatą i mężem od 22 listopada :)
Przedwczoraj Tośka zrobiła nam fałszywy alarm i rano pojechaliśmy do szpitala. Koniec końców okazało się, że jednak jeszcze chwilę będziemy musieli poczekać, aż nasze dziecko zechce wziąć czerwoną pigułkę i przenieść się do prawdziwego świata ;)
Nasza doc zrobił rutynowe badania USG (wynik – 8/8 – łiiii!!) oraz wyczekane KTG, które się strasznie przeciągnęło. Na KTG widać natomiast już skurcze, oby tylko nie zachciało jej się wyjść 1 listopada bo nie dojedziemy przez cały Poznań na porodówkę ;)
W ogóle KTG wygląda dość specyficznie na pierwszy rzut oka i bardziej może kojarzyć się z jakimiś pasami którymi przywiązuje się do łóżka. Mamusia wyleżała z kablami i pasami prawie godzinę słuchając bicia serducha małej ;)
Ja natomiast po tych kilku godzinach mimo mojego entuzjazmu pod koniec już tylko tempo mogłem zatopić wzrok w papierze milimetrowym wychodzącym z KTG ;)
Jak już pisałem w poprzednim wpisie – pełna gotowość do narodzin Antoniny! Codziennie pełen bak, żadnego piwa wieczorem, spakowana torba z rzeczami, naładowana komórka, kogut na dach auta w pogotowiu ;) Oczywiście jak już wrócimy ze szpitala to o żadnym improwizowaniu nie może być mowy dlatego w weekend przygotowałem już kołyskę (Missi sprawdzała czy wszystkie tasiemki są poprawnie zawiązane ;) oraz zainstalowaliśmy ostatnie zakupy czyli pościel + baldachim. Cały zastęp butelek, buteleczek, smoczków, podgrzewaczy i kosmetyków także w pogotowiu. Czekamy tylko na decyzję Tośki – WYCHODZĘ! :D